piątek, 27 września 2013

Październikowy urlop

I już po krzyku (jak mawia Ewa Chodakowska)- zapowiedziana kontrola w pracy kazała na siebie dłuuugo czekać, bo miała miejsce w ostatnim tygodniu września. Tygodniowy urlop który planowałam na ten miesiąc przesunął się na październik. Wygląda na to że nigdzie już nie pojadę - ofert mało, pogoda w większości krajów Europy niepewna, a poza tym mimo regularnego łykania żeń-szenia i tranu nie doszłam jeszcze całkiem do siebie i ochota na zagraniczne wojaże jakby mniejsza. Pocieszam się tym, że pieniądze które miałam wydać na wrześniowy wyjazd wrzuciłam na lokatę oszczędnościową. W następnym roku dorzucę drugie tyle i pozwolę sobie na naprawdę wypasioną wycieczkę :-)

Urlop zaczynam oficjalnie 30.09 i kończę 04.09 czyli z obydwoma weekendami mam całe dziewięć dni odpoczynku (wiem że dla Was, licealistki i studentki taki okres czasu jest śmieszny, ale kiedy rozpoczniecie pracę zobaczycie jak to jest;) ). Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie zrobiła planów jak spędzić wolny czas.

1. Urlop muszę spędzić aktywnie! Co najmniej jeden (ideałem byłyby dwa) porządny trening każdego dnia na wszystkie partie mięśni. A między treningami spacery, marsze, bez obijania się i marudzenia że nogi bolą.

2. Urozmaicenie jadłospisu. Wpadłam w jakąś potworną żywieniową rutynę - rano jajka albo płatki, potem  owoc, sałatka w pracy, serek naturalny w porze podwieczorku i mięso/zupa na kolację. Zdrowo, ale monotonnie. Chciałabym zrobić szarlotkę owsianą albo razowe ciasto czekoladowe, muffiny owsiane, i poeksperymentować z obiadami.

3. Wdrażanie się w naukę niemieckiego! Potwornie ją zaniedbałam przez wakacje i obawiam się, że z poziomu A1 przeskoczyłam znowu na false beginner. A że nie chcę płacić drugi raz za ten sam poziom w szkole językowej, muszę się jakoś wziąć w garść. Z tym wiąże się wybór szkoły językowej. Od października powinny już zacząć się promocje i oferty specjalne w szkołach w których pozostały wolne miejsca.

4. Rozpoczęcie szkoleń ustawicznych wymaganych w moim zawodzie! Muszę w końcu pójść do Izby Aptekarskiej i dowiedzieć się o co chodzi z tym zbieraniem punktów twardych i miękkich. Wizyta w mojej Izbie jest jeszcze mniej przyjemna niż wizyta w Dziekanacie, więc nie dziwcie się że to odkładałam ;)

5. Rozwój intelektualny - od czasu do czasu powinnam obejrzeć coś innego niż amerykańskie seriale, jakkolwiek dobre by nie były. Oczywiście po angielsku, no subtitles.

6. Kilka pomniejszych rzeczy: chciałabym rozpocząć terapię przebarwień i zaskórników Aknedermem, odwiedzić dentystkę, kupić kurtkę na jesień.

7. Dnia 4.10 mija dokładnie miesiąc odkąd dołączyłam do akcji Kamy. Na blogu musi się znaleźć podsumowanie moich mizernych efektów.

9. I plan na całą paskudną zimną jesień.




Ostatecznie w pewnym wieku jeśli sami o siebie nie zadbamy to nikt inny o nas nie zadba ;)


czwartek, 26 września 2013

Pierwsze hantelki, artykuł o grubasach i mega odkrycie

Szukając treningów na YT szybko odkryłam, że część treningów, zwłaszcza na ramiona, jest dla mnie niedostępna ze względu na brak odpowiedniego sprzętu. Jasne, hantle można zastąpić butelkami z wodą, puszkami z jedzeniem etc itd. ale z moją koordynacją ruchową jedna z prób skończyła się wyślizgnięciem się butelki i bolesnym uderzeniem w duży palec u stopy. Wobec tego postanowiłam wydać te dwie dychy i nabyć moje pierwsze hantle. Takie jak te poniżej, tylko kilogramowe i niebieskie.




Długo zastanawiałam się nad ciężarem (wahałam się pomiędzy 1 kg a 1,5 kg), ale ostatecznie stwierdziłam że skoro zrobienie jednej pompki sprawia mi trudność wezmę te lżejsze, a za jakiś czas kupię parę dwukilogramowych. 
Już je wypróbowałam podczas ćwiczeń na ramiona MelB i Total Arm Workout z XhitDaily (do znalezienia na YT). Uwierzcie mi, komfort jest o wiele większy niż podczas trzymania plastikowych butelek z wodą ;) Chciałabym również rozpocząć wykroki i przysiady z hantlami, ale nie wiem czy przy tak małym ciężarze ma to w ogóle sens i jak się do tego zabrać od strony technicznej. Po prostu trzymać hantle przy opuszczonych rękach, czy też unosić je podczas robienia ćwiczenia? Czy ktoś z Was może mi doradzić w tej kwestii?

* * *

W nowej Polityce (tak, osiągnęłam wiek w którym sięgam po publicystykę;) ) tematem numeru jest wykluczenie ludzi o rozmiarze XXL, z chwytliwym podtytułem "jak grubas stał się Murzynem naszych czasów". Oczywiście się skusiłam, wydałam 5,90, przeszłam do artykułu, a tam... takie pitu pitu o presji społecznej na szczupłą sylwetkę, dyskryminacji ludzi otyłych, o tabletkach z tasiemcem i - oczywiście - zabójczym dinitrofenolu. Temat wagi jest dość nośny (wystarczy wejść na pierwszy lepszy portal typu Onet, zawsze jest coś o grubasach), więc Polityka też postanowiła się nim zająć. Szkoda że po łebkach.



Na i odkrycie miesiąca. Po paru latach używania odkryłam że mój stary Ipod ma wbudowany licznik kroków. Cóż, lepiej późno niż wcale ;)

niedziela, 22 września 2013

Portale randkowe - my story

Jeszcze nie tak dawno traktowałam je jako miejsce dla desperatów, bo przecież wymarzonego partnera można poznać w normalny sposób. Na uczelni. Imprezie. W autobusie albo pociągu (przecież każda z nas słyszała z pierwszej bądź drugiej ręki o takiej romantycznej historii). W hipermarkecie, na przykład najeżdżając komuś wózkiem na stopę (działa tylko gdy wyglądasz jak Scarlett Johansson). Tylko że mi jakoś nie udało się doprowadzić w takich sytuacjach do czegoś więcej niż wymiana spojrzeń i uśmiechów, a studia w międzyczasie się skończyły i okazji jakby mniej. Z racji profesji w pracy spotykam głównie schorowanych ludzi po pięćdziesiątce albo młodych tatusiów kupujących syrop dla syna. Ewentualnie przystojniaków uprzejmie zagadujących o test ciążowy dla swojej dziewczyny. A kiedy się trafi ktoś młody, wolny i do rzeczy, zwykle na recepcie ma leki psychotropowe. Także widzicie - praca nie jest miejscem w którym mogłabym znaleźć Pana Właściwego.
Tym sposobem osiągnęłam odpowiedni poziom desperacji i wykupiłam 3-miesięczny abonament na portalu randkowym. Z opowieści koleżanek nie spodziewałam się księcia na białym koniu, bo tacy nie muszą chyba szukać przez internet. Gdzieś tam jednak miałam nadzieję, że poznam normalnego chłopaka który też nie ma wielu okazji żeby wejść w związek.



Wnioski po trzech miesiącach? 
Pierwszy wniosek: trzeba pocałować wiele żab, żeby znaleźć swojego księcia.
Drugi wniosek: nie wiem czy mam siłę je wszystkie całować.

Osoby które odzywały się do mnie dzieliły się na kilka głównych grup:
1. Krótkodystansowcy: wymiana dwóch maili, spotkanie najchętniej zakończone wiecie czym, a potem poszukiwanie kolejnej zdobyczy. Nie żebym miała coś przeciwko in general, ale skoro wyraźnie piszę że nie jestem zainteresowana krótkimi przygodami, mogliby sobie darować pisanie akurat do mnie.
2. Długodystansowcy: chętnie sobie popiszą, robi się miło, ale wszelkie propozycje spotkania ucinają w zarodku. Ot, taka rozrywka.
3. Osoby które rzeczywiście dążą do związku - w mojej okolicy są to głównie ludzie z wykształceniem podstawowym bądź średnim z mniejszych miasteczek. Absolutnie nie dyskryminuję mniejszych miasteczek, nie uważam też że każdy musi mieć magistra. Niemniej błędy ortograficzne w każdym zdaniu albo strona o mnie w stylu "nie ma co pisać, to ewaluje z czasem" , dość skutecznie zrażały mnie do dalszych kontaktów. O panach po pięćdziesiątce szukających dużo młodszej partnerki nie będę się rozpisywać.

Ostatecznie doszło do trzech spotkań, które nie doprowadziły do niczego poza (obopólnym?) rozczarowaniem. I jestem zmęczona - codzienne pisanie, smsy, angażowanie swojego czasu, robienie sobie głupich nadziei, narastanie oczekiwań które nie wytrzymywały zderzenia z rzeczywistością... nie mam w tej chwili na to siły. Chociaż pewnie za miesiąc się otrząsnę. I znowu spróbuję. W końcu  trzeba pocałować wiele żab żeby etc.
A co Wy myślicie o portalach randkowych?

wtorek, 17 września 2013

Fat killers - zabójcy tłuszczu

Nie wiem czy wiecie, ale dwa tygodnie temu telewizja Polsat ruszyła z nowym programem w stylu reality show o odchudzaniu pod tytułem Fat Killers - zabójcy tłuszczu.

Opis ze strony producenta:

Na co dzień spotykają ich prawdziwe nieprzyjemności, słyszą niewybredne komentarze, mają poważne problemy z funkcjonowaniem w społeczeństwie. Niejednokrotnie grozi im kalectwo, a być może i śmierć. O kim mowa? O ludziach z gigantyczną nadwagą. To ich historie i zmagania pokażemy w nowym reality-show „Fat Killers. Zabójcy tłuszczu.” 

Link: KLIK






Ze względu na to że sama walczę z nadwagą, oczywiście w sobotnie popołudnie zasiadłam przed telewizorem. Z zapowiedzi spodziewałam się reality opartego na rywalizacji w stylu amerykańskiego The biggest loser. Na szczęście pozytywnie się rozczarowałam - tutaj każdy ma trening i dietę opracowaną specjalnie dla siebie, jeśli jest jakaś odrobina walki między uczestnikami o wynik to odbywa się to na zasadzie motywacji i - co najważniejsze - nikt nie odpada. Bo okrucieństwem byłoby odrzucić niektóre osoby, które są tak otyłe że w sensie dosłownym "walczą o życie". Konwencja programu kojarzy mi się raczej z telenowelą dokumentalną, a nie reality show. Nikt nie jest zamykany w jakimś domu Wielkiego Brata, kamery nie śledzą z ukrycia nocnych rajdów do lodówki ani tarć między uczestnikami. Każdy żyje swoim życiem, trzymając się diety, a uczestnicy spotykają się podczas treningów i specjalnych meetingów wsparcia. No i podczas ważenia - tu oczywiście jest moment dramaturgii typu "schudnie czy nie schudnie". Na razie wszyscy chudną ;-)

Co mi się nie podoba? Zbyt nachalna promocja Konrada Gacy (trenera fitness, twórcy autorskiej metody odchudzania i Bóg wie kogo jeszcze) jako "cudotwórcy", który "sprawia" że ludzie chudną po kilkadziesiąt kilo. Rozumiem że praca w tym programie to dla niego promocja, która może nagonić mu klientów do kliniki. Ale ile można... Drugą kwestią jest brak jakichkolwiek wskazówek dla widzów w sprawie żywienia czy treningów - przed to program traci swój walor edukacyjny. A przecież krótkie wstawki od profesjonalisty, obecne choćby w brytyjskich  show o odchudzaniu, raczej by nie zaszkodziły.
Tak czy inaczej zamierzam oglądać kolejne odcinki. A Wy oglądałyście któryś z epizodów? 

poniedziałek, 16 września 2013

Zanim zaczniesz biegać, najpierw naucz się chodzić...

... czyli będzie o treningach chodzonych (walk workouts) z Youtube. Pierwszy zobaczyłam na jakimś blogu. Pobieżnie go przejrzałam, zobaczyłam maszerujące w miejscu panie które od czasu do czasu robiły wykroki i kopnięcia i cały pomysł wydał mi się raczej... zabawny. Sympatycznie zabawny, ale chodzenie przed ekranem komputera jest raczej monotonne i mało angażujące, zwłaszcza w porównaniu do energetycznej MelB. Ale film jakoś utknął mi w pamięci i kiedy dotknął mnie poantybiotykowy/jesienny spadek energii o którym pisałam w poprzednim poście pomyślałam że "lepiej sobie pochodzić i powymachiwać rękami niż nie zrobić totalnie nic". I tak dołączyłam do chodzących babeczek ;)

Ogólnie rzecz biorąc walk workouts kierowane są do osób bardzo początkujących, co często podkreśla prowadząca ("jeśli się zmęczysz wykopami, po prostu idź", "nie musisz używać ciężarków jeśli źle się z nimi czujesz" etc), a także do osób z dużą nadwagą. Nie obciąża stawów tak jak bieganie, a w dłuższym okresie prowadzi do poprawienia kondycji, spadku poziomu cholesterolu i bezbolesnego "zaprzyjaźnienia się z ruchem". Przy odpowiedniej intensywności pozwala również spalić całkiem przyzwoitą ilość kalorii.

Na Youtube jest cała masa "treningów chodzonych" z podziałem na przebytą odległość (jedna mila, dwie mile etc.). Można znaleźć chodzenie połączone z pracą z hantlami, chodzone układy taneczne, chód interwałowy, indoor jogging dla bardziej zaawansowanych... do wyboru, do koloru.






Z pewnością poleciłabym je jako rodzaj cardio dla początkujących z dużą nadwagą, które mogłyby poczuć się zniechęcone zbyt szybkim tempem popularnych trenerek. Oraz dla wszystkich innych, które mają gorszy dzień (albo serię gorszych dni - jak ja) i zamiast dawać z siebie 100% chcą zafundować sobie coś lżejszego (a nawet bardzo lekkiego ;P). Może nie zapewni to nam spektakularnych zmian w sylwetce, ale lepszy taki trening niż żaden, prawda?

piątek, 13 września 2013

Jesienny spadek energii

Złe samopoczucie towarzyszy mi już ponad tydzień, od czasu odstawienia antybiotyku. Polekowe osłabienie,  kłopoty z tarczycą, a może początki jesiennej depresji - who knows? Tak czy inaczej objawia się to:
1. ogólnym spadkiem chęci do czegokolwiek 
2. wzmożoną potrzebą snu i zwiększonym zmęczeniem po pracy (śpię po 9-10 godzin na dobę, następne 10 poświęcam na pracę i dojazdy czyli dosłownie przesypiam życie!)
3. zmniejszonym apetytem (jedyny pozytyw)
4. zmniejszoną tolerancją na wysiłek - przy ćwiczeniach które jeszcze miesiąc temu wykonywałam bez problemów jestem zmęczona, kolana mi drżą etc.

Metody walki:




Żeń-szeń (Panax Ginseng):

- adaptogen, którego właściwości przypisuje się zawartości unikalnych związków: ginsenozydów
- zwiększa siły witalne organizmu, pomaga w stanach chronicznego zmęczenia
- wspomaga pamięć i koncentrację
- podwyższa ciśnienie krwi
- redukuje stres oksydacyjny

Tran (tutaj: tran islandzki marki Lysi):

- jest to olej z wątroby dorsza, bogaty w nienasycone kwasy tłuszczowe omega-3 i omega-6
- przy regularnym stosowaniu poprawia stan układu sercowo-naczyniowego, obniża poziom cholesterolu, zmniejsza krzepliwość krwi
- źródło witamin A i D (obecnie ma to mniejsze znaczenie,ale w latach 50 uzupełniano nim niedobory wśród młodzieży szkolnej).
 - witamina D3 poprawia funkcjonowanie białych krwinek dlatego tran wspomaga odporność organizmu (chociaż tutaj polecałabym bardziej olej z wątroby rekina...)
- kwasy omega-3, głównie DHA, stanowią główny budulec kory mózgowej. Z tego względu podaż tych kwasów w diecie jest niezbędna do prawidłowego funkcjonowania mózgu, działa przeciwdepresyjnie i przeciwlękowo





Różeniec górski (złoty korzeń, arktyczny korzeń):

- adaptogen, mniej znany "brat" żeń-szenia
- poprawia wytrzymałość na stres fizyczny i psychiczny
- stymuluje wydzielanie neuroprzekaźników, dlatego przeciwdziała depresji
- zwiększa wydolność organizmu, zmniejszając jednocześnie czas potrzebny na odpoczynek pomiędzy okresami intensywnych ćwiczeń

Falvit - zestaw witamin i minerałów o dość przyzwoitym składzie

A jeśli to nie pomoże, pozostanie mi tylko pakiet badań diagnostycznych i wizyta u lekarza.


Tak na marginesie, ostatnio na blogach widziałam wysyp postów na temat jesiennej chandry i dziesiątki sposobów jak sobie z nią radzić: od kąpieli z bąbelkami do zapisania się na fitness. Wszystkie są fajne, ciekawe i mogą chwilowo poprawić nastrój, ale jeśli przez dłuższy okres czujecie się kiepsko pod względem fizycznym i psychicznym, to zamiast zapalić dziesiątą z rzędu świecę o zapachu cynamonu idźcie do lekarza. To może być anemia, początki depresji, zaburzenia hormonalne lub coś poważniejszego i podstawowa morfologia po prostu Wam się należy. Nie dajcie sobie wmówić, że młodzi ludzie nie chorują.

PS. Syndrom chronicznego zmęczenia jest przez wielu lekarzy uznawany za chorobę! Niestety cholernie trudną do zdiagnozowania i leczenia, więc mogę mieć tylko nadzieję że to nie to...


poniedziałek, 9 września 2013

100 książek które trzeba przeczytać wg BBC

Post zainspirowany TYM WPISEM.

1. Duma i uprzedzenie – Jane Austen
2. Władca Pierścieni – JRR Tolkien
3. Jane Eyre – Charlotte Bronte
4. Seria o Harrym Potterze – JK Rowling
5. Zabić drozdad – Harper Lee

6. Biblia
7. Wichrowe Wzgórza – Emily Bronte
8. Rok 1984 – George Orwell

9. Mroczne materie (seria) – Philip Pullman
10. Wielkie nadzieje – Charles Dickens

11. Małe kobietki – Louisa M Alcott
12. Tessa D’Urberville – Thomas Hardy (oglądałam serial BBC który ostro mnie zdołował)
13. Paragraf 22 – Joseph Heller
14. Dzieła zebrane Szekspira (bez przesady)
15. Rebeka – Daphne Du Maurier
16. Hobbit – JRR Tolkien
17. Birdsong – Sebastian Faulks
18. Buszujący w zbożu – JD Salinger
19. Żona podróżnika w czasie – Audrey Niffenegger
20. Miasteczko Middlemarch – George Eliot

21. Przeminęło z wiatrem – Margaret Mitchell
22. Wielki Gatsby – F Scott Fitzgerald
23. Samotnia (w innym tłumaczeniu: Pustkowie) – Charles Dickens
24. Wojna i pokój – Leo Tolstoy
25. Autostopem przez Galaktykę – Douglas Adams
26. Znowu w Brideshead – Evelyn Waugh
27. Zbrodnia i kara – Fyodor Dostoyevsky
28. Grona gniewu – John Steinbeck
29. Alicja w Krainie Czarów – Lewis Carroll
30. O czym szumią wierzby – Kenneth Grahame

31. Anna Karenina – Leo Tolstoy
32. David Copperfield – Charles Dickens
33. Opowieści z Narnii (cały cykl) – CS Lewis

34. Emma- Jane Austen
35. Perswazje – Jane Austen

36. Lew, Czarwnica i Stara Szafa – CS Lewis
37. Chłopiec z latawcem – Khaled Hosseini
38. Kapitan Corelli (w innym tłumaczeniu: Mandolina kapitana Corellego) – Louis De Bernieres
39. Wyznania Gejszy – Arthur Golden
40. Kubuś Puchatek – AA Milne
41. Folwark zwierzęcy – George Orwell
42. Kod Da Vinci – Dan Brown
43. Sto lat samotności – Gabriel Garcia Marquez

44. Modlitwa za Owena – John Irving
45. Kobieta w bieli – Wilkie Collins

46. Ania z Zielonego Wzgórza – LM Montgomery
47. Z dala od zgiełku – Thomas Hardy
48. Opowieść podręcznej – Margaret Atwood 

49. Władca much – William Golding
50. Pokuta – Ian McEwan (jestem w trakcie)
51. Życie Pi – Yann Martel

52. Diuna – Frank Herbert
53. Cold Comfort Farm – Stella Gibbons
54. Rozważna i romantyczna – Jane Austen
55. Pretendent do ręki – Vikram Seth
56. Cień wiatru – Carlos Ruiz Zafon
57. Opowieść o dwóch miastach – Charles Dickens
58. Nowy wspaniały świat – Aldous Huxley
59. Dziwny przypadek psa nocną porą (również: Dziwny przypadek z psem nocną porą) – Mark Haddon
60. Miłość w czasach zarazy – Gabriel Garcia Marquez
61. Myszy i ludzie (również: O myszach i ludziach) – John Steinbeck
62. Lolita – Vladimir Nabokov

63. Tajemna historia – Donna Tartt
64. Nostalgia anioła – Alice Sebold
65. Hrabia Monte Christo – Alexandre Dumas
66. W drodze – Jack Kerouac
67. Juda nieznany – Thomas Hardy

68. Dziennik Bridget Jones – Helen Fielding
69. Dzieci północy – Salman Rushdie
70. Moby Dick – Herman Melville
71. Oliver Twist – Charles Dickens

72. Dracula – Bram Stoker
73. Tajemniczy ogród – Frances Hodgson Burnett

74. Zapiski z małej wyspy – Bill Bryson
75. Ulisses – James Joyce

76. Szklany kosz – Sylvia Plath
77. Jaskółki i Amazonki – Arthur Ransome
78. Germinal – Emile Zola
79. Targowisko próżności – William Makepeace Thackeray
80. Opętanie – AS Byatt

81. Opowieść wigilijna – Charles Dickens
82. Atlas chmur – David Mitchell

83. Kolor purpury – Alice Walker
84. Okruchy dnia – Kazuo Ishiguro
85. Pani Bovary – Gustave Flaubert
86. A Fine Balance – Rohinton Mistry
87. Pajęczyna Szarloty – EB White
88. Pięć osób, które spotykamy w niebie – Mitch Albom
89. Przygody Scherlocka Holmesa – Sir Arthur Conan Doyle
90. The Faraway Tree Collection – Enid Blyton
91. Jądro ciemności – Joseph Conrad

92. Mały Książę – Antoine De Saint-Exupery
93. Fabryka os – Iain Banks
94. Wodnikowe Wzgórze – Richard Adams
95. Sprzysiężenie głupców (również: Sprzysiężenie osłów) – John Kennedy Toole
96. Miasteczko jak Alece Springs – Nevil Shute
97. Trzej muszkieterowie – Alexandre Dumas

98. Hamlet – William Shakespeare
99. Charlie i fabryka czekolady – Roald Dahl
100. Nędznicy – Victor Hugo

Instrukcja obsługi:
1. Pogrub te tytuły, które przeczytałeś/-łaś.
2. Użyj kursywy przy tych, które masz zamiar przeczytać.
3. Wykreśl te tytuły, których nie masz zamiaru czytać, albo byłaś/-łeś zmuszona/-y przeczytać za czasów szkolnych i je znienawidziłaś/-łeś.

4. Umieść to na blogu.


Jak widać dominuje literatura brytyjska (nieproporcjonalnie dużo Dickensa i Austen) i amerykańska przy pominięciu autorów z innych krajów, za wyjątkiem Dumasa, Tołstoja i Dostojewskiego (głupio by było ich pominąć;) ). Ale ja bardzo lubię literaturę angielską więc moim bezterminowym, niefitnessowym wyzwaniem będzie pogrubienie każdego zaznaczonego kursywą tytułu.

Krótki update ćwiczeniowy: ćwiczę i /względnie/ dietuję, ale konkrety podam kiedy wreszcie będę miała czym się pochwalić.



wtorek, 3 września 2013

Ostatni dzień antybiotyku i pierwszy nowego wyzwania

Antybiotyk miał opóźniony zapłon, ale w końcu podziałał (a może choroba zaczęła przechodzić samoistnie) i mogę powiedzieć że jestem prawie zdrowa. Kaszel i lekki katar będą się utrzymywać pewnie przez parę tygodni, ale samopoczucie za to znacznie lepsze i to się liczy. Jutro rano biorę ostatnią tabletkę, i w pełni sił będę mogła dołączyć do nowego wyzwania Kamy (KLIK).





 Najbardziej mnie boli że te dwa tygodnie chorowania były porażką pod względem żywieniowym. Siedziałam w domu zasmarkana, nudziłam się, nie miałam internetu, za to miałam lodówkę i ŻARŁAM. Przez co zaprzepaściłam te mizerne efekty które wypracowałam wcześniej. Dlatego akcja autorki bloga spadła mi jak gwiazdka z nieba i dała solidnego kopa do działania, mimo że zaczynam z kilkudniowym poślizgiem.
Cztery miesiące do końca roku, zakładany spadek około 2 kilogramów na miesiąc i na Sylwestra powinnam być już szczupła, gładka i powabna ;-)

Jutro The moment of truth czyli wymiary i aktualna waga.