Jak to jest, że od poniedziałku do piątku jestem w stanie - bez
większego wysiłku - trzymać dietę, ćwiczyć, poświęcać czas na
języki, a kiedy tylko przychodzi piątkowe popołudnie rzucać się na pizzę
i kontynuować obżarstwo (połączone z lenistwem) całą sobotę i
niedzielę? Mam wrażenie, że hasło "wolne od pracy" mój mózg traktuje
jako "wolne od wszystkiego", bo w ten weekend moje zasady poszły do
kosza.
Zaczęło się od kawałka pizzy w piątkowe popołudnie, który miał
być tak zwanym cheat meal, na który sobie pozwoliłam. Sobotni wyjazd
pokrzyżował mi plan pięciu posiłków dziennie i wróciłam do domu wściekle
głodna, więc prawie wymiotłam lodówkę. Doszedł do tego okres, a
przecież nic tak nie poprawia humoru w trakcie miesiączki jak lody.
Uściślając: dużo lodów. A niedzielę zawaliłam już siłą rozpędu, bo
przecież "zacznę od początku w poniedziałek". W ciągu trzech dni
ćwiczyłam - uwaga - 25 minut.
Jestem sobą bardzo rozczarowana :-( Skoro takie mega wpadki
zdarzają mi się teraz, kiedy teoretycznie powinnam być pełna zapału do odchudzania, to marnie widzę swoje szanse na osiągnięcie sukcesu.
Ale... :
Wczoraj już było lepiej. W tym tygodniu nie poddam się weekendowym pokusom.
tez tak mam, a teraz do tego jeszcze wakacje = totalne lenistwo;/
OdpowiedzUsuńNapisałaś u mnie na blogu, że "ciężko Ci się zmęczyć maszerując, chyba że idąc pod górę", może w takim razie biegaj sobie w ramach treningu, bo 25 minut na 3 dni to faktycznie słaby początek odchudzania ... a gdzie do końca ...
OdpowiedzUsuńcóż, pewnie powinnam wreszcie wprowadzić te biegi albo przynajmniej marszo-biegi (do typowego biegu na pewno brakuje mi kondycji), ale ciężko mi się zebrać - może w weekend popróbuję, bo po 10 godzinach (praca na stojąco od poniedziałku do piątku, co drugą sobotę plus dojazdy) nie jest tak łatwo wykrzesać z siebie siłę do ćwiczeń w domu, a co dopiero do wyjścia na upał i biegania. Nie usprawiedliwiam siebie ale perspektywa kogoś kto ma wakacje w domu rodzinnym jest trochę inna niż kogoś kto ma pełnoetatową pracę, a potem musi ugotować, zrobić zakupy, ogarnąć dom etc.
UsuńAle gdybym miała tyle czasu co ty, może też bym sobie maszerowała przez godzinkę-półtorej dziennie i rozważała co jest bardziej efektywne...
w takim razie trzymam kciuki i wierzę, że Ci się uda! :)
OdpowiedzUsuńKurczę, znam to... W weekend człowiek ulega jakiemuś takiemu ogólnemu rozprężeniu... Najważniejsze, że zdajesz sobie sprawę z zagrożenia, musisz się więc odpowiednio przygotować i nastawić na to, że teraz będzie inaczej ! No i będzie ! :)
OdpowiedzUsuńZawsze w weekend mam problem aby nie zjeść niczego niezdrowego, bo to jest najlepszy czas na spotkanie z przyjaciółmi - a wtedy ktoś przyniesie jakieś ciasto albo idziemy na dobrą kawę .. tak więc wiem co czujesz. Ale trzymam kciuki :)
OdpowiedzUsuńbo weekend rządzi się swoimi prawami:] wyjście z sytuacji?-zaplanować juz w czwartek jak najbliższe dni mają wyglądać i pozwolić sobie na max 2 wpadki :)wszystko jest do przeżycia
OdpowiedzUsuńnajważniejsze, żeby się nie poddawać mówiąc: "skoro teraz mi nie idzie, to co będzie dalej?". Błędy są po to, żeby je naprawiać i tego się trzymaj:) ja staram się jeść zdrowo i świadomie, ale czasami po prostu zdarza się jakąś wpadkę zaliczyć, czy to oznacza, że mam zrezygnować z całej mojej pracy, dbania o siebie? nie! po prostu następnym razem nie popełnię takiego błędu :)
OdpowiedzUsuńtzrymam kciuki :)
Nie poddawaj się. Weekendy czasem takie są, ale przecież nic się od tego nie stanie, nie utyjesz od razu, ani Twoje ciało się nie zmieni, więc uśmiech na twarzy i staraj się w tygodniu. Ja weekend zawsze nieco sobie popuszczam (no dobra popuszczam sobie wciąż, ale Ciiii)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam o bieganiu. Rzeczywiście spróbuj od marszo-biegów, a biegi to nie max siły tylko wolne truchtanie. Twój organizm pozwoli Ci biegać ciągle szybciej niż Ci się wydaję. Też mi się wydawało, że nie mam kondycji.
Nie daj się :) Musisz się przeprogramować :)
OdpowiedzUsuńczyli jestes na diecie 5:2 :) poczytaj o niej ;) to tez sposób na diete
OdpowiedzUsuńHejka:) Odpowiedź na pytanie ;)
OdpowiedzUsuńWeszłam na Twojego bloga. I po przeczytaniu kilku wpisów stwierdzam że skoro ćwiczysz - to zaopatrz się w l-karnitynę. Chłodzi a nie grzeje i na cellulit tez działa. Ewentualnie tak jak chciałaś 50% koncentrat. Z bańkami chińskimi tez uważaj. Dla osób z kruchymi naczynkami tym bardziej one nie są. Ewentualnie zamiast koncentratów balsam ujędrniający z kolagenem albo koncentrat z centellą (tez nie rozgrzewa) i cynamonowe algii do peelingu. Razem też fajne powinnny się sprawdzić
I jeszcze 3 sposób :) koncentrat - ale bez owijania folią. Wtedy tak nie grzeje i naczynka są bezpieczne. Rezultaty są - ale dłużej trochę trzeba na nie czekać. Ten 3 sposób to patent mojej mamy - po półtora miesiąca widoczna różnica. Więc to też sposób :)
Mam nadzieję że pomogłam :)
A wracając do twoich problemów:)
UsuńKażdy takie ma - to tkwi w nas - że boimy się jakiejkolwiek zmiany. Dlatego jak chcesz wyrobić sobie dobre nawyki i zapanować nad słoniem - czyli mózgiem gadzim (który woli żeby było tak jak jest - bo tak jest dobrze) poczytaj o filozofii małych kroczków nie pamiętam jej nazwy:) Albo o psychologii rozwoju poczytaj informacji w necie:) Na szczęscie wszystkiego można się nauczyć - tylko trzeba wiedzieć gdzie tkwi problem :)
wielkie dzięki za radę! Spróbuję z l-karnityną przed ćwiczeniami, i koncentrat bez owijania folią albo z owijaniem tylko pośladków – one są odporne na wszelkie pajączki. W balsamy ujędrniające średnio wierzę bo wsmarowałam ich masę od Eveline poczynając na Elancylu koncząc i efekty są niezbyt zadowalające.
UsuńBańki stosuję delikatnie – słabo zasysam i pewnie dlatego efekty są marne (ale przynajmniej naczynek nie ma)
Dziękuję za podpowiedź :) Kiedyś natknęłam się na info o Erasmusie. A myślisz, że idą na dietetykę też można załapać się na taki wyjazd? Czytałam, że to raczej dotyczy studiów typu politechnika, turystyka... Ale ja jestem w tym zielona. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńOJEJU. Alez Cie rozumiem... I wspolczuje. I nie umiem pomóć :( :D Mam dokładnie to samo..
OdpowiedzUsuń